Dawno,
dawno temu, kiedy byłam bardzo piękna i młoda… bo teraz jestem tylko piękna i
młoda…
Mniejsza
z tym.
Poznaliśmy
się przez wspólnego znajomego. W pubie, wtedy chodziło się do pubów. Nie zrobił
na mnie szczególnie dobrego wrażenia, zakodowałam, że jest przystojny, nawet
bardzo, ale to ten typ, który sprawia kłopoty. Mimo wszystko rozmawiało się nam
sympatycznie, szybko zorientowałam się, że pozuje na głupka i cwaniaczka wedle
panującej „mody”, a w rzeczywistości nie można mu odmówić inteligencji. Był
dowcipny, jego odpowiedzi błyskotliwe, miał piękny uśmiech… i w końcu oczarował
mnie bez większego trudu, chociaż początkowo byłam nieufna.
Najpierw
myślałam – jest miły, bo chce mnie przelecieć. Dopnie swego i przestanie być
miły, po prostu da nogę, a potem nie powie mi nawet „cześć” na ulicy.
Po
godzinie lub dwóch w mojej głowie odezwał się szatański głos podstępnie
szepczący:
-
No i co z tego?
Dziś,
nie bez ironii, mogę powiedzieć, że zeswatał nas diabeł. W pewnym sensie.
Wcześniej nie chodziłam z mężczyznami do łóżka ot tak, po „pięciu minutach”
znajomości. Dziewictwo straciłam w wieku lat osiemnastu, po prawie dwuletniej
znajomości z moim chłopakiem z liceum. Później był jeszcze jeden mężczyzna, z
którym przespałam się po czterech miesiącach „chodzenia”. A potem był on. Niespełna
trzy godziny znajomości, spacer, przelot i powrót do pubu jakby nic się nie
stało. Nie przestał być miły, wręcz odwrotnie. Zaczął być wręcz nadskakujący,
chociaż nie w sposób służalczy tylko typowo męski. Miał plan – chciał mnie
zaciągnąć do siebie do domu i dokładniej „poznać”.
Dużo
później powiedział mi, że początkowo faktycznie szykował się na jednorazową,
szybką przygodę. Ale podczas kilkunastu sekundowej gry wstępnej „rozłożyłam go
na łopatki” jednym tekstem, który jednocześnie go zaskoczył, rozbawił oraz
dowartościował bardziej niż wszystkie komplementy jakie kiedykolwiek usłyszał
od zadurzonych w nim kobiet.
Zapytałam:
-
Większych nie było?
Ten
tekst, całkowicie spontaniczny i wypowiedziany przeze mnie bez namysłu spodobał
mu się na tyle, że stwierdził, iż może warto spędzić ze mną trochę więcej
czasu.
I
tak spędziliśmy razem kilkanaście godzin. Na śmiechu, seksie, niezobowiązującej
rozmowie i spaniu. Następnie wymieniliśmy się numerami telefonów, on został u
siebie (już wtedy mieszkał sam), ja wróciłam do domu.
Zgodnie
z moimi przewidywaniami nie zadzwonił do mnie ani na drugi ani na trzeci dzień.
Po tygodniu stwierdziłam, że miałam rację – chciał mnie przelecieć i nic poza
tym. Po dwóch tygodniach ostatecznie machnęłam na niego ręką. Nie, że w ogóle o
nim zapomniałam, ale przestałam żywić jakąkolwiek nadzieję na kontakt.
Odezwał
się dopiero po dwóch miesiącach. Później przyznał, że był zdziwiony, że jak to?
On taki fajny, a ja do niego nie wydzwaniam? Na początku stwierdził, że pewnie
kogoś mam i postanowił „olać sprawę”, ale później spotkał naszego wspólnego
znajomego, trochę pociągnął go za język, po czym doszedł do wniosku – a, to ta
z tych, które pierwsze nie zadzwonią. I zadzwonił.
-
Zrobiłbym to wcześniej – tłumaczył. – Ale wsiąkł mi twój numer, bo nie
zapisałem go od razu w telefonie (puściłam mu sygnał na komórkę), a ten pacan
(wspólny znajomy) nie chciał mi go dać.
-
I bardzo słusznie – powiedziałam. – Nie podaje się czyjegoś numeru bez jego
zgody. A jednak jakoś go zdobyłeś, mogę wiedzieć od kogo?
Odpowiedział,
że od innego wspólnego znajomego, który nie miał takich skrupułów jak ten,
który nas ze sobą zapoznał. W dalszej części rozmowy okazało się, że mamy spore
grono wspólnych znajomych, a odpowiednio później – że niektóre wspólne znajome
płci żeńskiej poznał zdecydowanie bliżej niż ja, co doprowadziło do kilku mało
ciekawych sytuacji… ale o tym może innym razem.
Dziś
zakończę na tym, że spotkaliśmy się, spotkanie zakończyło się w łóżku, a potem…
Potem
zaczęliśmy się ze sobą „bujać”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz