piątek, 11 marca 2016

14 lat – Początek.

Dawno, dawno temu, kiedy byłam bardzo piękna i młoda… bo teraz jestem tylko piękna i młoda…
Mniejsza z tym.
Poznaliśmy się przez wspólnego znajomego. W pubie, wtedy chodziło się do pubów. Nie zrobił na mnie szczególnie dobrego wrażenia, zakodowałam, że jest przystojny, nawet bardzo, ale to ten typ, który sprawia kłopoty. Mimo wszystko rozmawiało się nam sympatycznie, szybko zorientowałam się, że pozuje na głupka i cwaniaczka wedle panującej „mody”, a w rzeczywistości nie można mu odmówić inteligencji. Był dowcipny, jego odpowiedzi błyskotliwe, miał piękny uśmiech… i w końcu oczarował mnie bez większego trudu, chociaż początkowo byłam nieufna.
Najpierw myślałam – jest miły, bo chce mnie przelecieć. Dopnie swego i przestanie być miły, po prostu da nogę, a potem nie powie mi nawet „cześć” na ulicy.
Po godzinie lub dwóch w mojej głowie odezwał się szatański głos podstępnie szepczący:
- No i co z tego?

Dziś, nie bez ironii, mogę powiedzieć, że zeswatał nas diabeł. W pewnym sensie. Wcześniej nie chodziłam z mężczyznami do łóżka ot tak, po „pięciu minutach” znajomości. Dziewictwo straciłam w wieku lat osiemnastu, po prawie dwuletniej znajomości z moim chłopakiem z liceum. Później był jeszcze jeden mężczyzna, z którym przespałam się po czterech miesiącach „chodzenia”. A potem był on. Niespełna trzy godziny znajomości, spacer, przelot i powrót do pubu jakby nic się nie stało. Nie przestał być miły, wręcz odwrotnie. Zaczął być wręcz nadskakujący, chociaż nie w sposób służalczy tylko typowo męski. Miał plan – chciał mnie zaciągnąć do siebie do domu i dokładniej „poznać”.
Dużo później powiedział mi, że początkowo faktycznie szykował się na jednorazową, szybką przygodę. Ale podczas kilkunastu sekundowej gry wstępnej „rozłożyłam go na łopatki” jednym tekstem, który jednocześnie go zaskoczył, rozbawił oraz dowartościował bardziej niż wszystkie komplementy jakie kiedykolwiek usłyszał od zadurzonych w nim kobiet.
Zapytałam:
- Większych nie było?

Ten tekst, całkowicie spontaniczny i wypowiedziany przeze mnie bez namysłu spodobał mu się na tyle, że stwierdził, iż może warto spędzić ze mną trochę więcej czasu.
I tak spędziliśmy razem kilkanaście godzin. Na śmiechu, seksie, niezobowiązującej rozmowie i spaniu. Następnie wymieniliśmy się numerami telefonów, on został u siebie (już wtedy mieszkał sam), ja wróciłam do domu.
Zgodnie z moimi przewidywaniami nie zadzwonił do mnie ani na drugi ani na trzeci dzień. Po tygodniu stwierdziłam, że miałam rację – chciał mnie przelecieć i nic poza tym. Po dwóch tygodniach ostatecznie machnęłam na niego ręką. Nie, że w ogóle o nim zapomniałam, ale przestałam żywić jakąkolwiek nadzieję na kontakt.

Odezwał się dopiero po dwóch miesiącach. Później przyznał, że był zdziwiony, że jak to? On taki fajny, a ja do niego nie wydzwaniam? Na początku stwierdził, że pewnie kogoś mam i postanowił „olać sprawę”, ale później spotkał naszego wspólnego znajomego, trochę pociągnął go za język, po czym doszedł do wniosku – a, to ta z tych, które pierwsze nie zadzwonią. I zadzwonił.
- Zrobiłbym to wcześniej – tłumaczył. – Ale wsiąkł mi twój numer, bo nie zapisałem go od razu w telefonie (puściłam mu sygnał na komórkę), a ten pacan (wspólny znajomy) nie chciał mi go dać.
- I bardzo słusznie – powiedziałam. – Nie podaje się czyjegoś numeru bez jego zgody. A jednak jakoś go zdobyłeś, mogę wiedzieć od kogo?
Odpowiedział, że od innego wspólnego znajomego, który nie miał takich skrupułów jak ten, który nas ze sobą zapoznał. W dalszej części rozmowy okazało się, że mamy spore grono wspólnych znajomych, a odpowiednio później – że niektóre wspólne znajome płci żeńskiej poznał zdecydowanie bliżej niż ja, co doprowadziło do kilku mało ciekawych sytuacji… ale o tym może innym razem.
Dziś zakończę na tym, że spotkaliśmy się, spotkanie zakończyło się w łóżku, a potem…

Potem zaczęliśmy się ze sobą „bujać”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz